niedziela, 22 stycznia 2017

Jest to opowiadanie na zimowy konkurs, który organizuje katalog Kretywne spojrzenie. Link do konkursu: http://konkurs-ks.blogspot.com Co sądzicie o mojej pracy? Troszkę nad tym spędziłem czasu, także zdajcie mi swoje relacje! 😉

 Maks - Cichy chłopak, nie lubi się rzucać w oczy, choć jest raczej na to skazany przez swoją ładną buźkę. Jest przystojnym blondynem o błękitnych oczach. Jego rodzina specjalizuje się w szpiegowaniu. Tak jak i jego bliscy tak i on był, a także jest szkolony na cichego zabójcę oraz informatora, który zdobędzie wszelkie potrzebne informacje. 

Aisha - Drobna dziewczyna o brązowych włosach i oczach. Ma ona około 164 cm wzrostu, lecz mimo to jej siła w górnych partiach ciała może co poniektórych zaskoczyć. Pomimo małej wagi jest wstanie podnieść większy ciężar niż ktoś "potężniejszy". W czasach gimnazjalnych była prześladowana i szykanowana przez różnych łobuzów, ale to właśnie dzięki nim poznała ona parę trików na samoobronę. Nie ma ojca, wraz z matką są jedynymi medykami w wiosce.

Deryl - Wysoki i dobrze zbudowany chłopak o czarnych włosach oraz szarych tęczówkach. Jest pewny siebie oraz pozytywnie nastawiony do wszystkiego. Nie jest typem nastolatka, który jak ma mięśnie to nie ma mózgu, wręcz przeciwnie. Jego rodzina jest bardzo ważna dla wioski, gdyż uczą oni strażników jak posługiwać się bronią.

Samanta - Wesoła brunetka o zielonych oczach. Została wybrana jako osoba obdarzona mocą żywiołu, czyli na osobę, która ma przynieść pokój na świecie i uwolni innych od bólu. Jak na dziewczynę jest bardzo leniwa. nienawidzi wstawać wcześnie rano, a także nie lubi się nudzić. Mimo to nie chce ona trenować, choć nie da się przy tym nudzić. Ma trochę zaniżoną samoocenę, a także nie jest zbyt pewna siebie. Z chęcią oddałaby komuś innemu swój "dar".


                                
                                
  
                                        Obdarzona







Dzień 11.01.2017r.

Właśnie wracam z tej nudnej chaty potocznie nazywaną "szkołą", lecz czy szkoła nie powinna uczyć nas czegoś nowego? Bo właśnie tutaj jest taki problem, że nie uczy nas nowych rzeczy tylko powtarza stare, ehh.. Ach przepraszam Was.. Nie przedstawiłam się, jestem Samanta Deisha. A budynek, do którego właśnie doszłam jest moim domem. Domek jest średnich rozmiarów oraz w całości jest zbudowany z drewna. Westchnęłam tylko, tym samym tworząc małą mgłę od chłodu. Otarłam ręce, ściągnęłam rękawiczki i weszłam do środka. Po kolei zdejmowałam z siebie ubrania do wyjścia. W końcu poczułam ulgę w stopach po zdjęciu tych dużych i wręcz gorących w środku butów. Miałam zamiar iść do siebie do pokoju, który znajduje się na piętrze, lecz usłyszałam zbicie szkła w kuchni. Pobiegłam tam.

- Co się stało? - zapytałam myśląc, że było to coś ważnego.

- Nic takiego skarbie. - odpowiedziała moja babcia.  - Upuściłam tylko szklankę. - uśmiechnęła się lekko.

- Och babciu.. - odparłam troskliwym głosem i podeszłam do niej. - Mówiłam ci, że mogę zająć się zmywaniem naczyń. Wystarczy już, że ty tu robisz jedzenie. - uśmiechnęłam się. 

- Kochanie nie kłóć się ze mną, bo nie wygrasz. - zaśmiałyśmy się. - A swoją drogą, dlaczego nie jesteś jeszcze przebrana w strój do ćwiczeń? 

Podeszłam do okna nad umywalką. Patrząc za okno mówiłam:

- No bo.. Babciu no ja naprawdę nie chcę być tą wybraną.. - odwróciłam się w stronę stołu na środku kuchni, przy którym stała. 

- Och Samanto.. Rozmawiałyśmy o tym już chyba tysiąc razy. - uśmiechnęła się. - Wiem jak bardzo ciężko jest ci nosić taki ciężar na swoich barkach, lecz pomyśl o tych, którzy modlą się o obdarzonego.. Żeby im pomógł.. Żeby wyzwolił ich od cierpienia.. - położyła rękę na moim barku. 

- Ale.. Ja nawet nie potrafię panować nad moim żywiołem. - spuściłam głowę.

- Dlatego masz mnie. - przytuliłam ją.

- Dziękuję babciu.. No a teraz lecę się już przebrać! - oznajmiłam, a następnie wybiegłam do swojego pokoju.



Dzień 12.01.2017r.

Słyszę jakieś krzyki.. Ale wydają się jakby, ktoś kto był ich właścicielem znajdował się za kilkoma ścianami. Te krzyki.. Czy one czasem nie są zwrócone do mnie?

- Samanto wstawaj, bo spóźnisz się do szkoły! 

To usłyszałam dokładnie.. A myślałam, że to coś poważnego, a nie tylko mój głupi sen i wstawanie rano do szkoły. Gdy tylko moja babcia wykrzyczała te słowa zakryłam się kołdrą. Byłam tak bardzo zmęczona, no ale dobra trzeba wstać.. Przebierając się, trochę jeszcze ponarzekałam, ale tak w sumie to jest tak na co dzień. Zeszłam po schodach na dół i skierowałam się do kuchni. 

- Tu masz śniadanie do szkoły. - powiedziała odwrócona w stronę blatu, jedną ręką wskazując na pudełko pełne sałatki, a drugą krojąc pietruszkę. Uśmiechnęłam się i podbiegłam do niej mocno ją ściskając.

- Dziękuję babciu. 

- Skarbie to nic wielkiego. - powiedziała lekko się śmiejąc. - Zrobiłam ją według przepisu twojej mamy. Ona to robiła cuda z warzywami.. - odparła mocno wzdychając.

- Tak.. - łzy napłynęły mi do oczu, gdy tylko o niej pomyślałam. - Masz rację.. - powiedziałam lekko chlipiąc.

Babcia natychmiastowo odłożyła nóż do zlewu i mocno mnie przytuliła.

- Już dobrze kochanie.. Ćśś.. 

Stałyśmy tak jeszcze parę chwil, aż w końcu się uspokoiłam. Puściłam babcię i otarłam oczy. Popatrzyłam na nią oraz szeroko się uśmiechnęłam. Po pożegnaniu się wyszłam na przedpokój, gdzie ubrałam się w ciuchy na zewnątrz. Różnica temperatur była wielka. Poczułam ją od razu po lekkim otworzeniu drzwi. Wyszłam i chciałam jak najszybciej dotrzeć do budynku, który jednak może być nazwany szkołą, bo dzięki niemu trochę wiem.. Szłam przed siebie jak najszybciej mogłam, ale tony śniegu utrudniały całą sprawę. Mróz panuje w naszej wiosce już od dłuższego czasu. Wiem tylko tyle, że kraj ognia stoi za ciągłą zimą w wielu wioskach, a także miastach. Sople zwisają z dachu mojego domu odkąd pamiętam. W końcu doszłam do tej budy. Moja słodka czapka wygląda jak cokolwiek innego co jest całe białe, jak śnieżka normalnie.. Zdjęłam ją i kilkukrotnie uderzyłam o ścianę budynku, gdy nagle usłyszałam dzwonek.

- O nie! - krzyknęłam sama do siebie.

Wbiegłam do środka i pobiegłam do szatni. Odłożyłam ubrania i skierowałam się do sali. Kilkukrotnie skręcając ujrzałam drzwi od mojej sali, gdy byłam coraz bliżej nich to one coraz bardziej się zamykały.

- Czekajcie!

Zamknęły mi się przed nosem. Natychmiastowo je otworzyłam.

- Samanta znowu spóźniona. - odparła nauczycielka usadowiona za biurkiem. 

- No wiem.. Przepraszam. - lekko opuściłam głowę.

- Siadaj.

Poszłam do swojej ławki przy okazji mijając oczy pełne złości. Moi "znajomi" z klasy nie lubią kiedy się spóźniam, bo przez to zawsze niszczę nauczycielce humor, przez co są jeszcze głupsze lekcje. Ale nie rozumiem tego, gdyż ona i tak zawsze prowadzi lekcje, jakby miała okres 24/7. No nic, grzecznie usiadłam w ławce i czekałam, aż nauczyciel rozpocznie lekcję.

- Jak wiecie drodzy państwo.. - wstała z krzesła. - Nasza wioska jest pokryta białym śniegiem od wielu, wielu lat. Nie tylko nasza, ale także inne włącznie z miastami. Za wszystkim stoi kraj ognia..

O Jezu słyszałam to już z milion razy.. Niech ona powie mi coś nowego.



* 45minut później

No nareszcie, koniec tej nudnej lekcji. Wyszłam z sali walcząc o miejsce w progu drzwi, bo ci idioci  pchali się jak stado krów.. Jakby nie mogli wyjść jeden za drugim? Ech.. Stanęłam sobie obok i oparłam się o ścianę.

- Hej Samanta! - klepnęła mnie w plecy.
Odwróciłam się, choć po głosie już wiedziałam kto to.

- No hej Aisha. Jak było na lekcji? - spytałam próbując znaleźć temat.

- Ach jak zawsze.. Znowu uczyli nas pierwszej pomocy. Ale ja już to mam w małym palcu! Ale przynajmniej w domu będzie spoko. Już nie mogę się doczekać!

- Czemu? - byłam lekko zaciekawiona.

- Bo mama nauczy mnie nowej techniki medycznej.. Wytęż słuch, bo możesz nie uwierzyć. Nauczy mnie leczenia złamanych kończyn! - pisknęła.

- Umm.. To bardzo fajnie. - wymusiłam uśmiech. 

- Ale i tak bardzo bym chciała z tobą poćwiczyć walkę wręcz, niby coś tam umiem dzięki tym głupim "znajomym" - złapała się za ramię. - co uczynili  dla mnie gimnazjum piekłem. 

- To może zaczniesz uczęszczać ze mną pokryjomu? - powiedziałam jej na ucho. - Powiesz, że chodzisz na dodatkowe lekcje, bo chcesz mieć jeszcze lepsze oceny. Na miejscu twojej mamy bym w to uwierzyła, zwłaszcza, że ma córkę kujonkę. - zażartowałam i wystawiłam jej język. 

- Bardzo śmieszne! - lekko uderzyła mnie w ramię.

W między czasie podszedł do nas wysoki chłopak o czarnych włosach, Deryl. 

- Hej dziewczyny! - podszedł, po czym oparł się o ścianę. - Jak tam?

- A no wiesz. Dzień jak co dzień, powtórzymy temat z wczoraj, z przed dwóch tygodni, z przed miesiąca, a i przy okazji umrę z nudów. Wiesz, normalka. - odpowiedziałam śmiejąc się razem z nimi.

- No przydałoby się zrobić coś nowego dla odmiany. - westchnął i spojrzał na lampy na suficie.

- Coś nowego mówisz? - odparła Aisha, a ja od razu spojrzałam na nią krzywo, bo wiedziałam, że coś kombinuje. - W takim razie choć z nami ćwiczyć walkę! 

- Aisha! - krzyknęłam lekko wkurzona.

- No co? - zdziwiła się.

- Chodź na chwilę. - załapałam ją za rękę i pociągnęłam na bok. - Nie wiem czy babcia zgodzi się, aby tyle osób mogło uczęszczać. Po za tym, nie ma ona zaufania do mężczyzn.. Przecież wiesz jaki był mój ojciec, prawda? 

- No wiem, wiem.. Ale może twoja babcia zrobi wyjątek? To najmilsza osoba, jaką znam, na pewno się zgodzi! - krzyknęła lekko się podśmiewając.

- Miła jest, ale jak się wkurzy to ho ho.. Może pozwoli, a jak nie to ma pecha. - zaśmiałyśmy się. 

Wróciłyśmy do bruneta, który zamiast stać przy ścianie siedział niedaleko na ławce.

- O czym rozmawiałyście? - spytał ciekawy.

- O niczym ważnym.. Babskie sprawy. Nieważne, wchodzisz w to? - uniosłam brwi.

- W treningi? - przytaknęłam. - No pewnie!
Władanie bronią jest fajne, ale walka wręcz jest jeszcze fajniejsza. - powiedział trochę podekscytowany.

Zadzwonił dzwonek. Umówiliśmy się po szkole, by czekali na mnie. Po 8 godzinach, które były męczarnią w końcu opuściłam ten budynek diabła. Wyszłam ubrana w rzeczy z szatni i podeszłam do czekających znajomych. Jednakże za Derylem był ktoś jeszcze, wygląda na kogoś nowego. Chyba nigdy go nie widziałam.

- Możemy iść, a swoją drogą.. Deryl, kto to jest? - spytałam patrząc na chłopaka za jego plecami.

- To Maks, mój kolega. Zgadałem się i on też chce ćwiczyć. 

- Mam nadzieję, że babcia się zgodzi na tyle osób. - zaśmiałam się, lecz byłam lekko wystraszona odpowiedzią jaką mogę od niej usłyszeć.

Doszliśmy do mojego domu. Przełknęłam ślinę, po czym zapukałam. Oczywiście moi dzielni koledzy stanęli za mną, no bo jak inaczej.. Po kilku sekundach drzwi otworzyły się. 

- W końcu jesteś Samanto. - uśmiechnęła się. - A kto to jest? - spytała zauważając ich za mną.

- To moi koledzy. - powiedziałam niepewnie.

- Ależ dobrze wiesz, że nie masz czasu na zabawy ze znajomymi.

- Nawet jeśli to raz mi przecież nie zaszkodzi.. Ale oni i tak nie są tu w tej sprawie. - zdziwiła się. - Chcą.. ze mną trenować. - zamknęłam oczy, ze strachu, że zaraz zacznie się głośny krzyk. Jednak gdy żaden taki nie nastąpił otworzyłam powoli jedno oko i ujrzałam szeroki uśmiech na jej twarzy. 

- To wyśmienicie! 

- Yyy co? - zapytałam zszokowana.

- Dzięki temu będziesz bardziej przykładać się do ćwiczeń, bo będziesz mieć rywali. Zapraszam do środka. - rzekła machając ręką do wejścia domu. 

Niepewni znajomi, zaraz.. Cała nasza paczka była niepewna co do jej zachowania, a nie tylko oni.. Także wracając. Weszliśmy niepewni co do jej odpowiedzi. Rozebraliśmy się, w między czasie pokazałam im gdzie mają zostawić ubrania. Do tego czasu babcia przyniosła nam kimona. Ubranie na trening było bardzo stereotypowe, biała góra i spodnie, a na biodrach zawiązany biały pas. Każdy przebrał się w innym pomieszczeniu. Kiedy wróciliśmy do przedpokoju przebrani w kimona zaprowadziłam ich do sali ćwiczeń. Znajdowała się ona tam gdzie każdy inny ma piwnicę, ale my zamiast tego postanowiliśmy zrobić z niej salę do walki. Żeby było fair dobraliśmy się w pary "płcią", czyli ja z Aishą zaś chłopaki razem. Byłam nieco zestresowana, serce mi przyspieszyło. Bałam się, że pomimo tak długiego uczęszczania na treningi zostanę pokonana. Koniec rozmyślań, babcia rozpoczęła nasz pojedynek. Jako pierwsza zrobiłam krok do przodu i spróbowałam dosięgnąć ją moją nogą, lecz schyliła się. Postanowiłam uderzyć ją z kolana w twarz, jednak ta przetoczyła się pode mną i od tyłu zaatakowała mój kark. Nieco wściekła odwróciłam się z zawrotną prędkością, ale ona zwyczajnie złapała moją rękę, a następnie przerzuciła mnie przez plecy. Przez taki upadek z dużą siłą miałam lekkie problemy z oddychaniem. Babcia przerwała walkę. Tak jak się obawiałam, przegrałam.. Byłam lekko otępiała, obraz rozdwajał mi się. Ujrzałam Aishę stojącą nade mną. Podała mi rękę, a ja skorzystałam i wstałam za jej pomocą.

- To była wspaniała walka. - powiedziała podskakując w miejscu.

- Tak.. Wspaniała.. - odparłam zażenowana wynikiem pojedynku. 

- Samanta! - podeszła do mnie wściekła babka. Nie chciałam patrzeć na nią, opuściłam głowę.

- Jak mogłaś przegrać z dzieckiem z rodziny medyków?! Po za tym robiłaś podstawowe błędy! - nie wytrzymałam, łzy zakryły widziany przeze mnie obraz.

- Wiem! Mówiłam ci, że się nie nadaję! - pobiegłam na górę do pokoju. 

Wyraz jej twarzy zmienił się, chyba była myśli, że nieco przesadziła wygarniając mi to. Słysząc dalej odgłosy walki za plecami, powiedziała chłopakom, by już przestali.

- Chłopcy wystarczy już. 

Akurat kiedy Deryl miał idealną okazję, by uderzyć Maksa prosto w twarz. No cóż..

                               
                           
                                                                                           *


Siedziałam na łóżku z podkulonymi nogami pod samą brodę. Wciąż chlipałam, a łzy nadal skapywały mi z policzka. To nie tak, że się nie przyłożyłam.. Po rozstrzygnięciu pojedynku byłam zażenowana jego wynikiem, a babcia musiała mnie jeszcze dobić.. Wiem przecież, że nie to miała na myśli kiedy mi to mówiła, ale i tak zabolało jeszcze mocniej. Ktoś zapukał do drzwi. To pewnie babcia, pomyślałam. Wstałam, wzięłam głęboki wdech, po czym otworzyłam drzwi. Nie myliłam się, w progu stała moja babka. 

- Samanto.. - podeszła do mnie i mocno mnie przytuliła. 

Oczywiście odwzajemniłam gest. To było najlepsze co mogło mnie w tej chwili spotkać. Szczery i mocny przytulas, to jest to. Puściła mnie, a następnie przeprosiła. 

- Przepraszam skarbie.. Nie powinnam na ciebie krzyczeć. - skrzywiła lekko głowę wciąż na mnie patrząc.

- Ależ babciu.. - rzuciłam się w jej ramiona. - Nie masz za co.. Prawda czasem boli, ale to wciąż najprawdziwsza prawda. - uśmiechnęłam się do niej.




Dzień 18.02.2017r. 

Tak jak wczoraj i przedwczoraj, wstałam narzekając. Naprawdę nie lubię, nie zaraz.. Nienawidzę wstawać wcześnie rano. Ubrana wyszłam na ten chłód. Wiatr w połączeniu z zimnem był naprawdę niezłą kombinacją, zwłaszcza dla naszych twarzy. Babcia mówiła mi, że to wszystko jest związane z sercem zimy. Jest to niebieski kryształ, spoczywał on głęboko pod ziemią, by nikt nie zakłucał pogody tak jak to miało miejsce 1000 lat temu. Jednak ci cholerni ludzie ognia musieli złamać obietnicę dawaną z pokolenia na pokolenie.. Zwyczajnie nas oszukali, kiedy my mocno trzymaliśmy się słów: "Składam przysięgę, że nigdy nie pokona mnie ciekawość oraz chciwość, dla serca zimy.". No i oczywiście okazały się to puste słowa. Śnieg to najgorsze co może być, jest ślisko, ciężko się chodzi i w dodatku tworzy się ten głupi dźwięk od stawiania kroków.. Mniejsza o to, doszłam już do mojej "pięknej szkoły". 



* 6 godzin później

Wyszłam z tego piekła.. Tak jak się umówiliśmy, znajomi czekali na mnie przed wejściem/wyjściem ze szkoły. W drodze do domu, dostrzegliśmy ludzi ognia siedzących na swych ciemno-czerwonych rumakach. Stali przed wejściem do wioski, było ich czterech. Byli ubrani w czerwone zbroje z czarnymi naramiennikami. Od tułowia w dół wszystko było tak jak zbroja na klatce piersiowej, innymi słowy z metalu oraz ciemno-czerwonego koloru. Wystraszona pobiegłam po głowę wioski, moją babcię. Kiedy wróciłam razem z nią stanęłam z tyłu z resztą kolegów. Babcia podeszła do nich i zaczęła rozmowę.

- Witam. Co was sprowadza, bo jak mi wiadomo mieliście przyjść dopiero za tydzień. - rzekła niskim tonem. 

- Zmiana planów babciu. Już dzisiaj przychodzimy i tyle. Dawajta nam kasę i żarcie. - pomachał dwoma palcami. 

Babka poszła po to czego chcieli. Wciąż źle na nich patrzyła, nawet kiedy stała z nimi twarzą w twarz. Kiedy już moja babcia miała zamiar oddać im to co chcą, wnet ja głupia się odezwałam..

- Sami sobie na to zacharujcie. 

Babcia odwróciła się zszokowana oraz nieco wystraszona tym co mogą mi zrobić.

- Widzę, że mamy pyskatą. 

Jeden z nich zszedł z konia i podszedł do mnie. Spojrzał mi w oczy, po czym złapał mnie za podbródek. Natychmiastowo się wyrwałam, a następnie powaliłam go na ziemię. Teraz rozpoczęła się bójka. Od tyłu złapali moją babkę. Na szczęście najszybszy z nas (czyt. Maks) odciągnął ich od niej. Każdy z nas starał się walczyć jeden na jednego. Akurat było nas po równo. Przestraszeni mieszkańcy pozamykali się w domach, ale nie mam im tego za złe, gdybym była normalna podejrzewam, że także bym się schowała. Mimo tego, że wczoraj zostałam nieźle pobita przez kolejną walkę z Aishą to dzisiaj szło mi całkiem dobrze. Ich zbroja nie była na tyle twarda, by blokować mocne uderzenia. Kopnęłam jednego w brzuch, a kiedy się schylił z kolana uderzyłam go w twarz. Nieprzytomny opadł na ziemię. Od razu chciałam pomóc reszcie, ale tak naprawdę nie miałam nawet szansy. Deryl jednym silnym uderzeniem odrzucił go na parę metrów. On to ma parę w łapach.. Odwróciłam się, dostrzegłam Aishę. Ze względu na mały wzrost, a co za tym idzie małą wagę strażnik podniósł ją z łatwością do góry. Podbiegłam w jej stronę, lecz ta uwolniła się, a następnie podniosła na jego rękach. Stała rękami na jego rękach przez kilka setnych sekundy. Po tym przeniosła ciężar ciała na nogi i znalazła się za nim, w trakcie tego mocno trzymała go za ręce, po czym przerzuciła go przez siebie. Prawdę mówiąc w podobny sposób pokonała mnie, wykorzystuje ona ciężar przeciwnika. Mimo tak małej wagi oraz wzrostu i tak jest silniejsza ode mnie. W takim bądź razie sprawdziłam jak idzie Maks'owi. Nie zdążyłam nawet popatrzeć, gdyż jego przeciwnik leżał obolały na ziemi. Babcia wstała  wystraszona i podeszła do nas.

- Dzieci co wyście najlepszego zrobili..

Czwórka ludzi ognia wstała i wbiegła z powrotem na konie. 

- Wrócimy tu, a kiedy to nastąpi zniszczymy tą małą wioseczkę! - oznajmił nam jeden z nich, po czym odjechali na rumakach. 

- Samanto.. - podeszła do mnie. - Musisz już opuścić wioskę i udać się do świątyni ognia. 

- Ale nie jestem jeszcze gotowa! - krzyknęłam zaskoczona jej decyzją.
Moi koledzy niewiele z tego wszystkiego rozumieli. Nie wiedzą, że jestem obdarzoną oraz kim są szantażyści. 

- Jeżeli masz zamiar sama to zakończyć, to nawet na to nie licz. - odparł Deryl.

- Właśnie. - potwierdziła Aisha.

- Przyjaciele.. - spojrzałam na nich z łzami w oczach.

- Sama nie możesz pójść. - powiedział Maks. 

Wszyscy stanęliśmy jak wryci patrząc na niego.

- Dziecko, ty mówisz? - spytała zdziwiona babka.
Blondyn pokiwał twierdząco głową, na co wszyscy wybuchliśmy śmiechem.

- Sam.. Wyruszysz jutro z południa. - niechętnie przytaknęłam. - Do tego czasu chodźcie ze mną, musicie się więcej nauczyć. Powiem waszym rodzicom, że potrzebowałam waszej pomocy. Spokojnie.. - wyprzedziła ich pytania. - Nie zapytają z czym mi pomagacie, powiem, że to sprawa prywatna. - uśmiechnęła się. 

Skierowaliśmy się za nią do mojego domu. Trójka "wojowników" poszła dalej trenować w sali walk, zaś ja poszłam zupełnie gdzie indziej. Otworzyłam duże drzwi zakryte przez rolety.  Wyszłam na zewnątrz. Ogród wyglądał jakby przeszedł przez niego huragan.. Przez ostatni miesiąc nie miałam jak tu trenować, gdyż reszta mogła mnie nakryć. Ale z powodu, iż już jutro wyruszam to muszę ćwiczyć panowanie nad wiatrem. Jednym podmuchem sprzątnęłam bajzel jaki tu był. Rozszerzyłam nogi i lekko je ugięłam. Proste ręce skierowałam przed siebie, były ustawione równolegle względem siebie. Zamknęłam oczy. Wyobrażałam sobie, że wszystko wokół mnie wisi w powietrzu. Nagle pęd wiatru lekko przyspieszył. Otworzyłam prawe oko i dostrzegłam doniczkę z kaktusem, która lewituje w górze. Wróciłam do normalnej pozycji i ruchem rąk panowałam nad rośliną. Czułam się jakbym malowała farbami po płótnie, gdy nagle usłyszałam..

- Samanta? 

Natychmiastowo się odwróciłam, a doniczka spadła na ziemię tym samym tłucząc się. Widziałam twarz Aishy, nie wyglądała na radosną tak jak zawsze, tylko rozczarowaną i oszukaną. 

- Nie wierzę.. - odparła wysokim głosem, po czym skierowała się do środka.

Pobiegłam za nią.

- Aisha! Aisha poczekaj! Daj mi to wytłumaczyć! - krzyczałam i krzyczałam, lecz dalej się nie zatrzymywała. 

Skręciła w prawo i zeszła po schodach na dół. Teraz to dopiero się zacznie, pomyślałam. 

- Deryl, Maks! Chodźcie tu na chwilę! 
Tak jak kazała tak uczynili. Przyszli i stanęli przed nami. 

- O co chodzi? - spytał brunet.

- O coś bardzo ważnego.. - spojrzała na mnie. - Samanta.. - wtrąciłam się.

- Poczekaj. Jeżeli i tak masz zamiar im to powiedzieć to lepiej, żebym ja to zrobiła. - wyszłam krok do przodu. Ech.. Nawet nie wiem jak zacząć.. - westchnęłam. - No dobra.. Na sam początek chcę powiedzieć, przepraszam. - kątem oka spojrzałam na moją koleżankę. - Posłuchajcie.. Posiadam moc żywiołu. - obydwoje wytrzeszczyli wzrok.

- Czyli..

- Tak właśnie, jest tak jak się domyślacie. Jestem obdarzoną.

- Nie wierzę moim uszom. - odparł Maks.

- To nie kłamstwa.. Spójrzcie. - machnęłam ręką tym samym powiewając dość silnym wiatrem na ich twarze. 

- Nie rozumiem.. Dlaczego nią jesteś skoro od 1000 lat nie ma innych obdarzonych po za krajem ognia? - spytał wysoki chłopak. 

- Ja też tego nie wiem.. Po prostu wypadło na mnie. - wymusiłam lekki uśmiech. 

- Dlaczego nam o tym nie powiedziałaś? - zapytała Aisha, po czym podeszła do mnie.

- No bo nie chciałam was narażać, gdyby coś miało się stać przez to kim jestem.. Ale dzisiaj popołudniu dostrzegłam to, że wy i tak sami z siebie narazicie się dla mnie. - miałam już szklane oczy. 

- Kochana.. Tam gdzie ty tam i my. - odparła, a następnie podeszli do mnie i mnie przytulili. 
To była naprawdę piękna chwila. Podczas uścisku otworzyłam oczy i ujrzałam moją babcię opartą ścianę, a także patrzącą na nas. Z uśmiechem na twarzy pokiwała twierdząco głową, po czym wyszła na górę.

- Powiedz.. Jak ci idzie z opanowaniem żywiołu? - spytała mnie.

- Prawdę mówiąc w ostatnim miesiącu dzięki wam nauczyłam się więcej niż przez całe 2 lata treningów. - szczerze się do nich uśmiechnęłam. 

- Czyli rozumiem, że kiepsko. - wybuchliśmy śmiechem. 

- Muszę się mocno skupić i uspokoić, by zrobić cokolwiek za pomocą wiatru. Ale jest to bezużyteczne podczas walki, bo wróg nie da mi na to czasu..

- No tu masz rację. - odparł blondyn.

Po chwili ciszy, spytałam.

- Czyli między nami wszystko okej? 

- Pewnie. - odpowiedzieli chłopacy.

- Aisha? - zapytałam przedłużając ostatnią literę. 

- Ech.. No niech ci będzie. - zaśmiałyśmy się. 

- Dobra.. Wracajmy do treningów, bo jutro "wyjeżdżamy". - przytaknęli.




Dzień 19.02.2017r.

Tym razem wstałam bez problemu, chociaż wczoraj miałam ciężki dzień. Nie poszłam dziś do szkoły, z resztą moi przyjaciele także. Wszyscy razem ćwiczyliśmy, tak teraz wykorzystywaliśmy nasz wolny czas. 

- A gdzie my w ogóle idziemy? - spytał Deryl wykonując obrót z uniesioną w górze nogą. 
Nagle nastała głęboka cisza.

- Ty.. No właśnie.. Gdzie my wyruszamy? - zapytała Aisha. 

- Do świątyni ognia. - odpowiedziała nam babcia schodząc po schodach. 

- A po co tam idziemy? - spytała. 

- Po serce zimy, mam rację? - odpowiedziałam tym samym wciąż pytając. 

- Nie mylisz się droga wnuczko. Świątynia ognia znajduje się kawał drogi stąd. Dlatego będziecie mieli podwózkę. - zaśmiała się tym swoim starym głosem.

- Co masz na myśli mówiąc "podwózka"? - dopytywał Maks.

- Zobaczycie. - wciąż nie przestawała się śmiać. 




* 4 godziny później

- Że co?! Mamy jechać tym?! Przepraszam, źle powiedziałam.. Mamy lecieć tym?! - wskazałam ręką na wielkiego ptaka z olbrzymim dziobem, którego dolna część wyglądała jak worek.

- Tak. - przytaknęła babka.

- Przecież to wygląda jakby chciało mnie połknąć w całości. - odparła Aisha tym samym lekko się od niego odsuwając.

- A może nie tylko na takiego wygląda, może nawet tego chce? - nastraszyła ją, na co ta wysoko pisknęła.

- Wyluzuj Aisha. - zaśmiał się Deryl.

- Pff ty możesz być spokojny, bo jesteś duży przez co nie da rady cię zjeść, a ja jestem taka malutka.. - zaśmiali się drapiąc po tyle głowy. 
Podeszła do mnie moja babcia. 

- Kochanie.. Tylko wróć z powrotem.. Jesteś moją jedyną rodziną. - przytuliła mnie.

- Ty także jesteś moją jedyną i nie martw się.. Na pewno wrócę.. - ścisnęłam ją mocniej. 
Przy odlocie na tym wielkim "pelikanie" łezka zakręciła mi się w oku, ale musiałam być silna, więc natychmiastowo ją wytarłam. Pomachałam mojej ukochanej babci, będę za nią tęsknić najbardziej, w sumie to tylko za nią, bo to moja jedyna rodzina. Skoro jest jedynym moim bliskim to pewnie jesteście ciekawi co stało się z moimi biologicznymi rodzicami? Otóż mama umarła kilka godzin po moim porodzie.. To naprawdę straszne, że nie mogła nawet spędzić chwili ze mną, zwłaszcza, że tak się namęczyła bym ja mogła żyć. A co z ojcem? Szkoda gadać.. Od babci słyszałam, że bił mamę, ale ona była w nim zbyt zakochana, by od niego odejść.. Był także alkoholikiem, czyli najgorsze połączenie..  Ten idiota zaczął dodatkowo ćpać, umarł, bo przedawkował narkotyki, a do tego popijając to wódką.. To dopiero inteligencja, co? Mniejsza z tym.. Lecimy nad pięknym oceanem. Przezroczysta woda sprawia, że widać wszystkie piękne detale jakie on skrywa. Dokładnie pod  nami płynie stado delfinów na zmianę wyskakując nad powierzchnię wody. Piękny widok.. Zwłaszcza jak Słońce odbija swoje promienie o tafle wód. Zachód Słońca wraz wodami oceanu, czegóż można więcej chcieć zobaczyć? Na całe szczęście nasz "pojazd" nie falował ani nie zmieniał nagle kierunku. Przynajmniej można sobie wygodnie usiąść lub nawet położyć. Właśnie! Położę się, w ten sposób minie mi szybciej czas. 



* jakiś czas później

Czuć było gwałtowne skręty. Leciałam z jednej strony na drugą, w końcu się ocknęłam. Moja głowa zwisała z tułowia wielkiego ptaka. Natychmiastowo się podniosłam i usiadłam na środku jego pleców tym samym mocno trzymając się za jego skórę. Nareszcie dostrzegłam czemu robi uniki. Jesteśmy atakowani.. I to najwyraźniej przez ludzi ognia. Wyprowadzali ataki z wielkiej fortecy obok, której lecieliśmy. Moi przyjaciele siedzieli z tyłu za mną. Na ich twarzach było widać strach, przed tym co najgorszego może się zaraz wydarzyć, z resztą ja też byłam przerażona naszą sytuacją. Wielkie płomienne kule leciały w naszą stronę, lecz na szczęście nasz "pelikan" nieźle manewrował. Przy kolejnym ataku niefortunnie zostaliśmy trafieni, a dokładniej nasz ptak. Spadliśmy ze 100 metrów. Nie wiedzieć czemu z tej strony ocean był zamarznięty. Spadając z wielką prędkością przebiliśmy warstwę lodu. Wpadliśmy do lodowatej wody, mięśnie od razu zaczęły nam się kurczyć. Desperacko szukaliśmy wyjścia, lecz wszędzie był tylko lód, nie mogliśmy znaleźć dziur po naszym wypadku. Dusiłam się, co chwila łykałam więcej wody, tym samym coraz głębiej się zapadając. Cała nasza czwórka skończyła na ciemnym dnie oceanu. Moja przyjaciółka była już blada na twarzy, a także miała sine usta. Reszta też traciła coraz więcej tlenu z płuc. Zamknęłam oczy i poddałam się, nie było nic co ja wybrana, obdarzona mogłam zrobić..

Nie wychylaj się zza rolet. Nie próbuj się stawiać. To nie ma sensu. Świątynia Ognia i tak wygra. Taki już nas los. Moja wnuczka się już o tym przekonała. ~ dopisek Randory Karashi

Nie ma czegoś takiego jak przeznaczenie czy nadzieja.. 

Ostatni wpis w pamiętniku: 19.02.2017r.

środa, 11 stycznia 2017

Więzi.

Zmęczony psychicznie Raimundo poszedł do swojego pokoju, by położyć się i zasnąć. Gdy miał już złapać metalową klamkę o złotawym kolorze, pomyślał o Kimiko. Chciał ją zobaczyć jeszcze ten raz, ten ostatni na ten dzień. Odszedł od drewnianych drzwi i kierował się tą samą drogą, którą tu doszedł.  Jego przyjaciele pozamykali się już w pokojach, gdyż dochodziła godzina 23. Brazlijczyk dopiero teraz chciał się położyć, iż wcześniej trochę rozmyślał. Szedł tak przed siebie myśląc nad tym co sobie poukładał w głowie, gdy stał na dziedzińcu. Zastanawiał się nad związkiem z Kimiko.. Czy to, aby jest konieczne.. Bo niestety, ale są w takim świecie jakim są i tutaj w każdej chwili może ktoś odejść. Nawet podczas głupiego pojedynku mistrzów. Oczywiście jeszcze nigdy do tego nie doszło, ale co gdyby jednak? I gdyby to była właśnie kogoś miłość.. Zatrzymał się na chwilę i przetarł twarz, by się uspokoić. Nabrał powoli powietrza przez nos, a zaraz po tym wznowił chód. Miał nadzieję, że dziewczyna śpi, gdyż nie za bardzo wie, jak zacząć rozmowę.. A zwłaszcza na temat, że nie mogą być razem. Wchodząc na hol z salami pooperacyjnymi dostrzegł kawałek białego płótna, który zaraz zniknął za filarem. Lekko zdziwiony podbiegł do tego miejsca. Przygotowany do walki podchodził małymi krokami. Gdy był już na tyle blisko, że wystarczyłby tylko jeden krok, by ujrzeć co może za tym być, wnet skoczył przed siebie i użył mocy powietrza. Wiatr zwyczajnie przejechał się po ścianie. Nieco zszokowany tym, że nikogo tam nie zastał wycofał się w kilku krokach. Odwrócił się i skierował w stronę sali, w której leży japonka. Od lekarzy dowiedział się, że znajduje się ona w pokoju nr. 3 Gdy wreszcie znalazł drzwi, które były oznaczone tym numerem, spojrzał przez szybkę. Okienko w drzwiach nie było szczególnie duże, lecz było idealne na tyle, by widzieć całe łóżko pacjenta. Uśmiechnął się delikatnie, a następnie złapał za klamkę i pchnął przed siebie, jednakże były zamknięte. To było naprawdę dziwne, gdyż lekarze mówili, że zgubili kluczyk, lecz powiedzieli też by się nie martwił, ponieważ pokój jest ciągle otwarty. Nieco zmieszany odszedł od drzwi i skierował stopy ku wyjściu. Gdy miał stawiać pierwszy krok przed siebie, doszło do tego, że obrócił stopę w przeciwnym kierunku i z całych sił kopnął w drzwi. Powtórzył czynność, dopóki nie wypadły z zawiasów. Nie liczyło się teraz to, że dostanie opiernicz od Funga, tylko ujrzenie jej twarzy bliżej niż z dziesięciu metrów. Zrobił szeroki krok, by nie nadepnąć na kawałki szkła, które wypadły z okienka w drzwiach. Podszedł do jej łóżka i zobaczył kilka maszyn. Nie znał się na tym, lecz wiedział, że ta, która wydaje rytmiczny dźwięk, powiadamia innych o stanie serca pacjenta. Usiadł obok niej, położył jedną dłoń na poręczy łóżka, a drugą przyłożył do jej twarzy. Mimo, że chciał tylko zobaczyć ją całą i zdrową to nie chciał stąd wyjść tak szybko. Delikatnie się przybliżył swoim ciałem i położył się obok niej na łóżku. Przykrył ją kołdrą po samą szyję, a następnie z lekkim uśmiechem zasnął.

                                                                                         *

Po długim śnie, otworzył oczy. Prawą ręką szukał dziewczyny, lecz jej nie wyczuwał. Wstał wystraszony, że może w nocy zrzucił ją z łóżka. Przejrzał spód łóżka, a także jego drugi bok, lecz nigdzie nie było widać japonki. Nagle zza pleców usłyszał huk tłukącego się szkła. W przejściu stała Aurola, która z kwiatami przyszła ją odwiedzić. Jednakże zamiast zastania jej spokojnie leżącej widzi wyważone drzwi i zmartwionego chłopaka.
- Czy.. Ja dobrze to wszystko to rozumiem? - podeszła do bruneta.
- Nie to nie tak.. - podrapał się po policzku. - To ja wyważyłem te drzwi, tylko nie mam pojęcia gdzie jest Kimiko.
- Jak długo już tu jesteś?
- Wczoraj tu przyszedłem, lecz drzwi były zamknięte.. - w tym momencie mu przerwała.
- Czekaj, jak to zamknięte? Przecież lekarze zgubili klucz, ale na szczęście drzwi były otwarte. - oznajmiła.
- Też mnie to zdziwiło, dlatego je wyważyłem.
- Umm.. Raimundo? - usłyszeli zza siebie.
Słysząc znany im głos wnet się odwrócili i dostrzegli Kimiko chodzącą o kulach z kubkiem herbaty w ręku.
- Już nie śpisz w moim łóżku? - spytała z lekkim śmiechem, po czym podeszła do pufy.
Brunetka spojrzała na niego z uniesionymi brwiami, na co brazylijczyk się zaczerwienił.
- Czemu wyszłaś tak całkiem sama? - spytał przejęty, po czym podszedł do niej, a następnie uklęknął.
- A czemu miałabym wyjść z kimś? - zaśmiała się. - Przecież nikt tu nie chce mnie zabić, tylko pomóc. Po za tym, potrafię o siebie zadbać. - wymusiła lekki uśmiech. Rai odwzajemnił uśmiech, a następnie odwrócił się do Auroli.
- Możesz nas na chwilę zostawić? - spytał całkiem poważnie. Dziewczyna przytaknęła i wyszła z pokoju.  - Kimiko.. - mówił zupełnie innym tonem niż przed chwilą, co przykuło jej uwagę. - My.. my.. ehh.. - przetarł twarz.
- O co chodzi? - spytała lekko przejęta.
- O to, że.. Nie mogę.. Nie możemy.. Naprawdę ciężko mi to powiedzieć.. - zamknął oczy i z resztek sił, które mu zostały postanowił to z siebie wydusić. - My nie możemy być razem.
Japonka czuła jakby doznała szoku elektrycznego, jakby ktoś użył na niej paralizatora. Ogromny ból w klatce roznoszący się po całym ciele tym samym paraliżując kończyny.
- S.. Słucham? - spytała patrząc w dół.
- Mi też jest z tym ciężko, ale jesteśmy w takim świecie, a nie innym.. Tutaj co chwilę będzie ktoś doznawał bólu, a nie chcę odczuwać go kilkukrotnie mocniej, gdy dojdzie do tego, że moja miłość dozna np. mocnych obrażeń.
- Jak możesz.. - odparła trzesąc się, chłopak widział jak jej łzy kapią na podłogę. - Jak możesz tak mówić?! Myślisz, że to mnie nie zaboli?! - wykrzyczała podnosząc głowę.
Krzyknęła na tyle donośnie, że Aurola pokryjomu patrzyła co się tam dzieję.
- Ale ja też tego nie chcę.. - odpowiedział opuszczając głowę w dół.
- Prawdziwa miłość przetrwa wszystko! Ale jak widać, ty tego nie czujesz! Skoro nigdy nic do mnie nie czułeś to po co był ten pocałunek?! Pytam się po co! - krzyknęła, a następnie jęknęła z płaczu, następny jej jęk był już jednak z bólu. Złapała się za klatkę piersiową, gdyż strasznie bolało ją serce.
- Co się dzieję?! - spytała zmartwiona dziewczyna podbiegając do tej dwójki.
- Nie mam pojęcia.. - mówił zszokowany sytuacją oraz słowami japonki. - Chyba boli ją serce.
Brunetka wybiegła z pokoju z krzykiem: "Lekarza! Lekarz jest potrzebny!". Po kilku sekundach wróciła z kilkoma osobami ubranymi w białe fartuchy. Posadzili Kimiko na łóżko i przewieźli ją na salę operacyjną.
Gdy lekarze opuścili pomieszczenie, podeszła do brazylijczyka.
- Słyszałam o czym mówiliście. - uklękła przed nim. - Wy kochaliście siebie nawazjem? - chłopak uniósł głowę do góry i przytaknął. - Naprawdę jesteś na tyle głupi i niedojrzały? - spytała z łzami w oczach. - Żeby robić to teraz? W chwili, kiedy nie czuje się ona najlepiej?! - spoliczkowała go. - To nie była miłość, skoro dzień po tym z nią zrywasz.. Ja bym ci tego nie wybaczyła i mam nadzieję, że ona jest na tyle mądra i także ci nie wybaczy.. Nie mówię tego, żeby ci dokopać. - wyprostowała się. - Tylko dlatego, że zachowałeś się jak totalny dupek i idiota.. Z taką informacją mogłeś chociaż trochę poczekać, żeby mogła chociaż wrócić do pełni sił.. Podeszła do wyjścia i podniosła kwiaty leżące pośród szkła z rozbitego wazonu.
Rozbity Raimundo był pokruszony w środku zupełnie jak wazon czy szyba z drzwi. Nie wiedział co ze sobą począć, miał pustą głowę. Patrzył się przed siebie bez kontaktu z rzeczywistością. Dopiero docierało do niego to co się tu stało. Nie dość, że złamał serce bliskiej mu osoby i sprawił jej tym ból to jeszcze o mało nie doprowadził tym do jej śmierci. Czuł się z tym wszystkim naprawdę okropnie, chciał chociaż spróbować to naprawić, ale wiedział, że tylko pogorszy sprawę. Wstał z kolan i wyszedł z pomieszczenia. Nie przejął się szkłem rozrzuconym po podłodze, nie miał siły zwracać uwagi na takie detale. Kawałki przyczepiły się do jego butów, przez co nadal było słychać dźwięk, jakby chodził po szkle. Zdenerwowany tym zrzucił je ze stóp. Lekkie buty uderzyły o ścianę i opadły na ziemię. Wziął kilka szybkich wdechów po czym uregulował oddech. Obrócił lekko głowę na bok i zauważywszy małą ławkę podszedł do niej, a następnie usiadł. Siedział wpatrzony w ścianę, próbując jakoś to wszystko przemyśleć, lecz kiedy próbował mnóstwo myśli pchało się na siebie i tak w kółko.. Nagle usłyszał kroki w progu drzwi, stał tam Adrian. Był nieco bardziej zadbany niż normalnie, choć na ogół i tak jest, a nawet bardzo. Zdziwiło to Raimunda. Blondyn przeszedł bez zwrócenia wzroku na bruneta z ławki. Stawiając krok w pokoju nr 3 zatrzymał się z szeroko otwartymi ustami.
- C-co.. tu się stało? - odparł pod nosem z szoku.
- Kimiko zabolało serce i ją przewieźli na operację. - odpowiedział mu, chociaż wiedział, że to pytanie nie było skierowane w jego stronę.
- No dobrze.. A to? - spytał wymachując rękoma po całym pokoju, który wygląda jak wielki śmietnik.
- Długa historia.. Praktycznie nie jest to nic ważnego. - mówi bez kontaktu wzrokowego z nim.
- Mhm... W takim razie idę.
- Gdzie? - spytał, gdy ten go minął.
Nastolatek zatrzymał się w przejściu, po czym z przybitą miną odpowiedział:
- Pod salę operacyjną. Chociaż tyle mogę zrobić, by ją wesprzeć. - po tych słowach brazylijczyk uronił kolejne kilka łez.
Z całych sił pragnął być teraz przy niej, zwłaszcza w takiej chwili.. Ale nie może, bo ona nie chce go widzieć.. i słusznie.. Chciałby zamienić się na chwilę myślami z Kimiko, żeby mogła ona bardziej zrozumieć powód, dla którego nie chce z nią być. Naprawdę nie wie co teraz począć.. Chce być sam, ale także chce być z nią, by ją wspierać. Pochylił głowę, przewlekł palce przez włosy, a łzy spadające na podłogę powoli skapywały z czubka jego nosa. Po dosłownie kilku sekundach na podłodze, była malutka kałuża. Spojrzał w jej głąb i ujrzał swój obraz.. smutnego, przygnębionego oraz zdruzgotanego. Nigdy wcześniej nie był w takiej sytuacji. Przez głowę przeszła mu nawet myśl, "A co, gdybym nie wyjechał do klasztoru xiaolin?". Gdy tylko to wypowiedział w głowie natychmiastowo otworzył szeroko oczy ze zdziwienia i niedowierzenia. Był zdesperowany, ale przecież nie do tego stopnia. Po chwili wstał przetarł twarz oraz kopnął kałużę z jego łez. Szybkim krokiem poszedł w stronę swojego pokoju, lecz w drodze przeszedł obok sali, w której leży japonka, przez co zatrzymał się. Na lewo przy ścianie siedział Adrian, spał oparty głową o ścianę z założonymi rękoma. Spojrzał przez szybę nie podchodząc do niej, a następnie ignorując obraz w sali poszedł dalej przed siebie.

                                                                                             *

Osoba w białym fartuchu chodziła po całym budynku. Wyglądała jakby czegoś szukała oraz była w dużym pośpiechu.  Jego szybkie rozglądanie się na różne strony sprawiało, że kaptur przysłaniający twarz odsłaniał chociaż jej małą część. Można dostrzec jakby czarny kolor w okolicach nad policzkiem i pod okiem. Mijając kolejny korytarz skręcił w lewo, przez co wpadł na innych mnichów. Zaciągając mocniej kaptur na twarz odpowiedział im na ich przywitanie.
- Dzień dobry. - odparł niskim głosem.
Usłyszalne było to, że nie jest to jego naturalny głos, tylko udawany. Skrecając w jeszcze jedną alejkę przeszedł obok sali, nad którą znajdował się znak z podświetlanym kolorem czerwonym, na którym widniał napis: "Nie wchodzić! Trwa operacja!". Zauważając to, że chłopak odgrywający rolę ochroniarza beztrosko sobie śpi, bez strachu podszedł do drzwi i przyłożył dłoń do szyby delikatnie ją ocierając. Spod cienia jego kapturu na wysokości szczęki pojawiła się duża ilość bieli na niewielką szerokość. Z wysokości, na której była biel wydobył się cichy rechot..